zamknięte
między stronami wierszy kredowego brulionu Koziegorynku
który łączył Łęczną i naszą podróż
ulicą Krasnystawską gdzie 'y’ wydawało się być za każdym razem
nie na miejscu
Jak wszystkie twoje listy, od których potrafił wariować komputer

A potem tulipany w progu, w drzwiach
żółte jak wierszowane żonkile
w drżących rękach: „stanę, będę, przywitaj mnie wtedy.” Palcami

nie dotykałam blizny, tej twojej szramy
za uchem. Tylko szept mógł złagodzić zahaczony o ciebie świat.
Tyle lat nas dzieliło. Tyle, ile czułości potrzebnych ratowało

Przed zimnym deszczem napięte gorące plecy
gdy mówiłeś w febrze o śmierci pijanego ojca
Byłeś ze mną bezpiecznie bezpieczny. Byłam z tobą
pośród krzewów malin a w dniu urodzin podarowałeś mi
widok z okna na budzący się Kraków

A teraz na poboczach drogi
na żółto kwitnie wrotycz. Twój ojciec pochowany, mama
odwiedzana. Często mówisz o Marii,
a Marii o mnie
nie opowiedziałeś nigdy