wtedy wychodziło z zeschniętego błota
z gładkiej gliny ostrą kreską
spod złamanego patyka
chciałeś i powstawało
z dala od ranków wieczorów
ran
wystarczało bezdroże
i nikomu służąca kałuża
a potrafiła stworzyć słońce:
koślawe kółko ziemi i parę promyków
żeby wzbić głowę w niebo